piątek, 23 listopada 2012

18. Kobieta o silnym charakterze. Wielka pomyłka wielkiego geniusza


Nadmorskie słońce już powoli chowało się za horyzontem. Zachodzące promienie głównej gwiazdy rzucały przyjemne ciepłe, pomarańczowe swiatło na chodniki, drzewa i wszystko, co składa się na infrastukturę miejską.

       Sakura szła sobie właśnie po molo, stukając wysokimi obcasami o bruk. Od czasu tego pamiętnego wykładu w stołówce znacznie zmieniło się jej podejście do życia, styl bycia oraz gust, jednak czasami nie odmawiała sobie przyjemności pospacerowania w szpilkach.

        Szła dosyć szybko, trzymając ręce w kieszeniach białego płaszcza. Pod koniec listopada nad morzem faktycznie czasami potrafi być zimno. Gdzie niegdzie na chodniku błyszczały kałuże, odbijając nieco zachmurzone niebo, jednak różowowłosa nie zwracała na ten niedogodny fakt uwagi. Był to ostatni dzień ich pobytu na wycieczce, więc opiekunowie wręczyli im mapy i zezwolili na spacer po turystycznej części miasta w celu zakupienia pamiątek i innych pierdół. Dziewczyna postanowiła to wykorzystać, spacerując do oporu nad morzem i wdychając zbawienny jod. W torebce miała owiniętą w papier ramkę na zdjęcia, która bardzo jej się spodobała.

        Ludzie mawiają, że każda sytuacja uczy czegoś nowego. Sakura nauczyła się, że w listopadowy wieczór, gdy chodniki są mokre i śliskie, nie należy nosić kozaczków na szpilce.

        Dziewczyna poślizgnęła się na wilgotnym krawężniku, wywinęła imponującego orła i rozciągnęła się jak….no nie da się tego inaczej określić, żaba na asfalcie^^. Spróbowała wstać i poczuła ból promieniujący z lewej kostki, która była nienaturalnie wygięta.

- Kuso… – syknęła, rozpięła but i dotkneła kostki. Skręcona albo złamana, stwierdziła okiem przyszłego medyka. Kurwa!

       Sięgnęła do torebki i wyjęła telefon. Cholera! Rozładowany.

       W tym momencie powinien przyjechać piękny rycerz na białym koniu, wziąć ją w ramiona i odwieźć do zamku, gdzie będą żyli dłuugo i szczęśliwie.

       Owszem, przyszedł, ale zamiast konia miał zielone trampki z wymalowanym żółwiami, idiotycznie obcięte włosy, krzaczaste brwi i wyłupiaste oczy, ale o dziwo, wyglądał sympatycznie. Często widziała, jak wydurniał się z nauczycielem wf na lekcji.

- Sakura-chaan! – krzyczał.

- Sakura-chan! Co się stało? – spytał, gdy dotarł już do dziewczyny.

- Nic, chyba skręciłam kostkę. Idź sobie. – mruknęła nie wiadomo dlaczego zła. – Nie musisz mi pomagać. – prychnęła, gdy chłopak próbował pomóc jej wstać. Czarne oczy jeszcze bardziej wyszły na wierzch w szoku.

- Ale musisz iść do szpitala. Na pewno będziesz miała gips. – powiedział z troską.

- Poradzę sobie. – burknęła, gramoląc się z ziemi. – Ty pewnie też uważasz mnie za kurwę… – dodała ciszej.

- Co ty wygadujesz! – krzyknął wstrząśnięty chłopak, a jego brwi zabawnie podskoczyły. – Nigdy czegoś takiego o tobie nie pomyślałem, Sakura-chan! Moim zdaniem jesteś piękną kobietą z silnym charakterem! – wygłosił brunet pełnym pasji głosem, a dziewczyna uśmiechnęła się lekko na te słowa. Bardziej niż to co powiedział, ucieszył ją sposób, w jaki się do niej zwracał. Nikt nigdy jeszcze nie dodawał do jej imienia „chan”. Zawsze była tylko Sakura, Sakurka, a ostatnio coraz częściej Sakurwa. Z wdzięcznością przyjęła pomocną dłoń.

- Zapomniałem się przedstawić. Jestem Rock Lee, Zielona Bestia z Konohy! – powiedział.

- Sakura Haruno. – przedstawiła się dziewczyna. Chłopak pomógł jej wstać i oprzeć się o murek.

- Znasz może numer na taksówkę tutaj? – spytał Rock. Sakura pokręciła przecząco głową.

- Nie szkodzi. – odparł radośnie. – Mam mapę, szpital jest niedaleko. Zaniosę cię tam.

- Co?

      Lee nie odpowiedział, tylko wziął ją na ręce, przyciskając do piersi i ruszył w kierunku szpitala. Różowowłosa pilotowała („skręć w prawo”, „teraz w lewo”, „tą przecznicą” „jesteśmy”)

      Doszli do szpitala. Lekarz obejrzał nogę dziewczyny i stwierdził, że przez miesiąc będzie musiała nosić gips, który zdejmą jej już w Tokio. W tym czasie Żuk dzwonił do jej senseia, wyjaśniając zaistniałą sytuację. po pół godzinie zakłopotany i przestraszony Kakashi wparował do szpitala, wypytując biedną dziewczynę o różne dziwne rzeczy, włączajac napaść, rabunek, bójkę i gwałt.

       Lekarz i pielęgniarka zakładali jej gips, a Rock trzymał ją cały ten czas za ręke. Czuła się jakoś dobrze – miło jest mieć świadomość, że przynajmniej jedna osoba na tym świecie nie uważa cię za puszczalską dziwkę, nawet jeśli nią jesteś.

        Kakashi podpisał tonę dokumentów i w końcu wyszli, wsiedli do taksówki i podjechali pod same drzwi hotelu. Było koło dziewiątej, a Sakura była zmęczona i oszołomiona dawką podanych lekarstw. Lee wniósł ją po schodach do pokoju i zapukał do drzwi. otworzyła mu Ino, która widząc stan różowowłosej przełknęła swoją dumę oraz odwieczną chęć rywalizacji z Sakurą i pomogła dziewczynie przebrać się w piżamę i wejść do łóżka.

         Zasypiając, zielonooka stwierdziła, że ten Lee jest bardzo miły, a i świat stał się jakoś tak bardziej przyjemny dla ludzi.

~~~

         Nazajutrz Lee cały w skowronkach opowiadał o wydarzeniach dnia wczorajszego, hojnie obdarowując Sakurę pochlebnymi epitetami. Dzisiaj również nosił dziewczynę cały czas na rękach, więc siłą rzeczy, zjadła z nimi śniadanie, a potem siedziała obok nich w autobusie. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że po bliższym poznaniu, pod warunkiem, że nie udaje na siłę słodkiej idiotki, jest nawet fajna. Przełknęła nawet fakt, że to Naruto siedzi obok Sasuke i trzymają się za ręce. Widocznie cuda się zdarzają.

          W drodze powrotnej było w miarę spokojnie, gdyby nie to, że Chouji, pomimo ostrzeżeń Shikamaru, cały czas żarł i chciało mu się wymiotować, a Akamaru obsikał kierowcę, za co oberwało się Kibie.

- Przecież to nie moja wina! Ja na niego nie nasikałem! – bulwersował się Inuzuka, głaszcząc białego winowajcę. Sasuke był wściekły, bo nie mógł palić w autobusie. W koncu jednak dojechali na miejsce i po raz pierwszy w swoim życiu uczniowie Konohy ucieszyli się na widok budynku szkoły.

           Wszyscy wypakowali swoje walizki i rozbiegli się po całej szkole, załatwiając różne sprawy. Niektórzy zanieśli brunde szmaty do pralni, inny popędzili na obiad a jeszcze inni po prostu poszli spać, albo wrócili do pokoju, z zaangażowaniem oddając się nicnierobieniu. Wśród tych ostatnich powinien przodować pa Shikamaru Nara, ale o dziwo odstawił walizki do pokoju i poleciał razem z Choujim do stółówki, jednak nie w celu pochłonięcia produktów spożywczych. Szukał Kankuro, a jego genialny umysł podpowiadał mu, że (nie)normalny drugoklasista, po skończonych lekcjach, o godzinie 15:30 powinien być w stołówce.

           Przeżył szok, gdy zdał sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy jego inteligencja zawiodła. Starszego z braci Sabaku tam nie było. Wzruszył ramionami i poleciał do jego pokoju i uważając, że pukanie jest za bardzo kłopotliwe, wpadł do środka.

           Jednak stara mądrość ludowa mówi, że lepiej czasem wybrać rzeczy K, czyli kłopotliwe, aby uchronić się od CU , czyli nie Commercial Union, ale rzeczy Cholernie Upierdliwe.

          Do rzeczy Cholernie Upierdliwych, za które nie dostaniemy ubezpieczenia zalicza się na przykład, zobaczenie jak chłopak, który jawnie cię podrywa i który, o zgrozo, podoba ci się, leży właśnie na jakimś blondwłosym żelusiu. Po prostu krew zalewa!

- Cześć Kankuro, wpadłem się przywitać, ale widzę, że masz ciekawsze zajęcia. Pa. – mruknął na pozór znudzonym głosem, w którym tak naprawdę aż kipiało od złosci, żalu i poczucia okrutnej krzywdy. Brązowowłosy no Sabaku oderwał usta od szyji leżącego pod nim, półnagiego chłopaka i podniósł głowę, patrząc na młodego geniusza z wyrazem Schengenowego* (bez granic^^-dop.aut.) zdumienia na obliczu.

         Shikamaru z prędkością dźwięku (Tak, dźwięku, Jeleń jest zbyt leniwy aby osiągnąć prędkość światła) wypadł na korytarz i pognał do swojego pokoju, ścigany przez krzyk lalkarza. Wbiegł do pokoju, zamknął drzwi, podsunął pod nie stojącą obok komodę i rzucił się na łóżko, usilnie walcząc z wypływającymi z jego brązowych oczu łzami. Ktoś zaczął się dobijać do drzwi.

- Jelonku, otwórz, pogadamy… – poprosił no Sabaku, stojąc jak kretyn bez koszulki i na boso pod drzwiami.

- Spierdalaj! I NIE MÓW NIGDY WIĘCEJ DO MNIE JELONKU! – wrzasnął Shika, rozklejając się na dobre.

- Shika…Shikuniu…Shikamaruś…otwórz, błagam…- skomlał przyszły założyciel teatru lalek, siadając pod drzwiami. Przechodząca korytarzem Tsunade przystanęła, zastanawiając się, co robi półnagi chłopak z drugiej klasy pod drzwiami płaczącego pierwszoklasisty. Skojarzyła wypowiadane przez Kanku słowa i pokręciła z politowaniem głową, idąc w swoją stronę i mamrocząc coś o „skokach w bok”.

        Leżący na łóżku szatyn, z zapłakaną twarzą wciśnietą w poduszkę, poszedł do wniosku, że pan Kankuro no Sabaku był jedną z jego wielkich pomyłek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz