wtorek, 5 lutego 2013

Deidara&Sasori „Brak tytułu” xD


Dni takzapierdalają, że nie wiem czy wczoraj było nie dawno czy może kiedyś.Myślę, że jeśli życie zleci mi w takim tempie to nie będę bać sięstarości, bo nawet jej nie poczuje, baa obawiam się nawet że nierozwinę się do końca umysłowo. Chociaż, ja nie chcę się rozwijać, bonauka uświadamia nas o naszych ograniczeniach o zasadach i regułachrzeczywistości o tym że wszystko jest zależne i przynależne. Ja nie..nie chcę być ani zależna, ani przynależna, chcę mieć na wszystko wyjebjednocześnie nie raniąc innych i chcę we wszystkim uczestniczyć mającszanse wycofać się, kiedy się wystraszę…
Taksię czuję, dzisiaj i każdego dnia, za szybko wchodzę w kolejne daty iwschody słońca. Nie mam szans zdążyć zostawić tego całego pieprzenia zasobą. Nie śpię, a więc wlecze się to za mną, nie chcę spać, bo uciekająmi cenne godziny.

Dialog dnia:

Sag-No właśnie…
Dziunia-Co?
Sag-Potem wpychasz to na siłę i się rurka gnie.

Wystąpili Sag <- Sagitari  Dziunia <- Siostra

Następnym opowiadaniem będzie ciąg dalszy „Mikroświatów…”, jak na razie
serwuje wam Saso&Dei…
Piszcie czy chcecie długie opowiadania mniej więcej jak to, czy po prostu krótkie
konkretne one shoty.

Pozdr. Sagitari

**************************************************************************
1

Ilekroćcię widziałem, wciąż zadawałem sobie te głupie pytania… Czy życiemusiało umieścić nas w jednej rzeczywistości ? Każdy z nas miałprzecież inny świat, odmienne wartości i priorytety. Ty byłeś otwarty,spontaniczny i… piękny. Kochałeś swoje życie jakkolwiek ono cieraniło i rozczarowywało, a może po prostu miałeś na to totalny wyjeb ?Nie byłeś przecież tak idiotycznie poraniony jak ja. Ciąglę szukałemzemsty, która nawet w najmniejszym stopniu nie była sprecyzowana,wymierzałem nią w ludzi z mojego najbliższego otoczenia. Odtrącałemich, ignorowałem, poniżałem, zabijałem… Opcja była taka, albo ja ichuciszę, albo oni wejdą w moją głowę i ciało, zaczną krzyczeć aż w końcumnie zabiją. A ty? Mimo, że odtrącałem cię i poniżałem i zabićpróbowałem, ty wszedłeś we mnie i tak cholernie głośno krzyczałeś.Darłeś tego swojego ryja w skuteczny sposób, sprawiałeś że moje egokilka razy boleśnie zajebało o ziemię, a potem strasznie długo siępodnosiło… Ja nie chciałem, żebyś tego robił, bo to strasznie bolało.Sprawiało, że w środku stawałem się zupełnie zagubionym dzieciakiem, ana zewnątrz sprawiałem ci jeszcze większą krzywdę.

2

Blondynpolał ketchupem dwie zapiekanki, które przyrządził sobie nie całąminute temu. Nie mając w okół siebie innego narzędzia, użył swojegowskazującego palca do rozsmarowania pikantnego sosu. Gdy skończyłwłożył go sobie do ust, poddając go czyszczeniu, zaraz potem jegomiejsce zajęła jedna z dwóch przygotowanych kanapek. Dochodziła godzinadziewiąta wieczorem. Deidara nerwowo przeżuwał posiłek, raz po razspoglądając na zegarek. Dzisiaj z misji wrócić miał dana, jednak staćsię to miało rano. Odkąd Sasori posiadał ludzkie ciało, bał się o niegodwa raz bardziej. Zresztą nie rozumiał co to za głupi pomysł, bywyruszać z zadaniem w pojedynkę. Zabrał się za drugą kanapkę. Kiedy byłzły czy nie spokojny po prostu jadł. Jadł lub kręcił się w kółko. Ottaki głupi sposób na zajęcie się czymś, bo skoro brzuch boli już zestresu to niech chociaż zajmie się trawieniem. Po chwili przed artystąstał już pusty talerz. Podniósł się by odstawić go do zlew, a przyokazji napić się wody. Przeszedł parę kroków i zostawiając naczyniechwycił za butelkę mineralnej. Zaprzestał jednak jej odpieczętowywania,gdy do kuchni wszedł Hidan.
-To ty tu, a nie ze swoją laleczką ?-Zapytał, widocznie się czemuś dziwiąc.
-O co ci chodzi?
-Cały dzień, wszystkich wkurwiasz tym czekaniem na skropiona, a gdy on wraca z misji ty…
-WRÓCIŁ Z MISJI!?- Przerwał mu odstawiając butelkę na blat.
-No taa…
-Gdzie jest?!
-Lepiej najpierw pogadaj z Uchihą, to on zdawał raport liderowi.
-Co mnie obchodzi ta głupia łasica!
-Tentwój dana leży teraz nie przytomny, dlatego sam się nie mógłzraportować, więc może z łaski swojej Itachi powie ci co jest granę.-Odparł poirytowany.
-N-nie przytomny ?
-Zdarza się.
-Gdzie ten Uchiha ?
-Ostatniraz widziałem go w zachodnim skrzydle…-Nie zdążył jednak sprecyzować,albowiem Deidara wypadł z kuchni jak strzała. Pędził teraz, ledwooświetlonymi korytarzami, kierując się wskazówką kosiarza. Powinienpoczekać na więcej, jednak nie mógł już wytrzymać, przecież znajdzie gojakoś.

3

Czarnowłosy nie wyglądał wcale na ździwionego, gdy dopadł go zziajany i rumiany na policzkach Deidara.
-Co się stało?- Wysapał z przejęciem.
-Żałosne.
-Itachi noo…. mów co wiesz.-Zaskomlał głodny informacji.
-Sasori zjebał misję.
-Nie o tym.
-Lider jest wkurzony…
-Nie bądź wredny!
-Nie jestem.
-Co z daną?
-Jest nie przytomny.
Blondyn poczuł, że się w nim gotuje. Zawsze tak było z Itachim, nic się nie dało z niego wyciągnąć.
-Gdzie jest?- Zapytał na wdechu.
-Kto?
-Gdzie jest Sasori!
-No i po co się drzesz.
-…
-W pokoju Konan.
-Nareszcie.
Deidarapoprawił płaszcz i pośpiesznym krokiem udał się do pokojuniebieskowłosej. Po chwili dotarł na miejsce. Przyłożył ucho do drzwinasłuchując czyjejś obecności. Uznał, że nie ma tam nikogo  wszedł dośrodka. Pod dużym oknem znajdywało się dwuosobowe łóżko, a w nim…Blondyn wstrzymał oddech i powolnym krokiem podszedł do poszkodowanego.Większość jego ciała powleczona była w bandaże i resztki porozrywanychubrań.Nie mógł ocenić w jak złym stanie jest czerwonowłosy, jednak takduża liczba opatrunków musiała o czymś świadczyć. Uklęknął przy łóżku.Poczuł jak w oczach zbierają mu się łzy, a mięśnie serca nie pewniedrżą. Zacisnął powieki i zakazał sobie płaczu, gdyby tylko Sasoriwiedział pewnie zdzieliłby go po łbie. Przygryzł dolną wargę, powoliotwierając oczy. Spojrzał na jeszcze bledszą niż zwykle twarz swojegopartnera. Zastanawiał kiedy wybudzi się z tego niebezpiecznego snu iotworzy swoje piękne oczy. Zamyśl się chwile przypominając sobie ichbarwę, tak intensywną i ciepłą, nie pasującą do jego charakteru.Artysta położył swoją dłoń na czole skorpiona. Było ciepłe, ba gorące.Po chwili do pokoju weszła Konan.
-Modlisz się ?- Podeszła do klęczącego.
-Daj spokój, nawet nie potrafię.
-Żartuje, nie musisz się martwić.
Artysta spojrzał na niebieskowłosą z radością i nadzieją.
-To znaczy, jak z nim ?
-W prawdzie mocno oberwał, ale jestem prawie pewna, że przez noc dojdzie do siebie.
-Całe szczęście.
-Chodź z tąd.- Zaproponowała, łapiąc Deidare za ramie.
-Ale…
-Niczego nie przyśpieszysz.-Ponagliła go.
-W porządku.
Wstał i razem z Konan opuścił pokój, nie mógł się doczekać wyzdrowienia jego dany. Chcąc mieć to nocne oczekiwanie
za sobą, po prostu  położył się spać. Długo mu to nie wychodziło, w końcu jednak zmęczony odpłynął.

4

Czymi się zdaje, czy ktoś tu był ? Nie wiem co mi jest, ale na pewno jestźle. Słysze swój głos, swoje myśli, czuję… chyba rzeczywistość, alenie mogę nic zobaczyć, bo jest cholernie ciemno. Staram się otworzyćoczy, ale moje powieki wcale się do tego nie garną, ba całe moje ciałodo niczego się nie przymierza. Praktycznie go nie czuję, więc nie mogęnad nim zapanować. Chyba jestem zły, chociaż nie wiem… wszystko jestjakieś rozlazłe… nie mogę się skupić. Chciałbym coś zrobić, ot choćbysię podnieść, niestety te próby, a raczej zamierzenia kończą się wzarodku. No więc nie będę próbować, w sumie to mi się nawet nie chcę.Zdaje mi się, że jestem zmęczony. Kurwa! Coś tu jest nie tak… Jak tojestem zmęczony, nie mam nawet ciała, znaczy mam ale nie czuję go. Tenstan jest jeszcze gorszy niż sen, niż utrata świadomości. Tak jakbymstał w ciemnym pokoju, a moje myśli odbijały się w nim jak echo.Nieno… co tu tak cholernie głośno. Zaraz… przed chwilą było cicho,właściwie to nic nie było. Pieprzony szum. Otacza mnie ciasno i wchodziw moje uszy, mózg, psychikę, moje ja. Pierdole, chcę zasnąć, no już razdwa. Śpię. Kurde to nie wyjdzie, jak mam zasnąć zawieszony w jakieśgęstej bezkształtnej materii. Sen to stan umysłu i ciała, a ja chybanie znajduje się w żadnym z tych stanów. No i boję się. Boje ? No niemogę, kto to powiedział, chociaż
zaraz… tu naprawdę jest strasznie…

5

Słońcejuż dawno górowało na niebie i uporczywie przedzierało się przez szybę,w głąb pokoju artysty. Próby obudzenia go świetlistymi promieniamispełzały na niczym już od 3 godzin. Na szczęście, zaraz to też sięzmieniło… Blondyn chrząknął przekręcając się na bok. Poprawiłpoduszkę i ziewnął uchylają lekko powieki. Zaraz jednak zerwał się narówne nogi, wypadając z łóżka jak oparzony. Spojrzał zza okno, gdziesłońce było już strasznie wysoko. Skarcił się w myślach raz i drugi noi jeszcze trzeci, za to że zaspał. Poprzedniego wieczoru nie poszedłsię nawet umyć, tak więc nie czekając długo, poleciał do pokojuniebieskowłosej w pogniecionym płaszczu. Otworzył z impetem drzwi iprzystanął.
-Sasori?
Rozejrzał się po pokoju, gdzie nie było żywego ducha. Pomyślał, że albo się obudził, albo ktoś go przeniósł.
Skierował się do sypialni skorpiona. Nie czekając dłużej wszedł do środka.
-Sasori!
Czerwonowłosy, obrócił głowę w jego kierunku. Leżał na łóżku, przykryty kołdrą aż po samą szyję.
-Jak się czujesz?- Zapytał podniecony blondyn, siadając obok swojego mistrza.
-Całkiem nieźle.
Dei chciał położyć rękę na jego czole jednak została ona pochwycona już w powietrzu.
-Chciałem tylko…
-Wystarczy. Zobaczyłeś co ze mną, a teraz żegnam.
-No nie, bo ja chciałem Cię, znaczy…
-Źle mnie zrozumiałeś?
-…
-Wypad z tąd Deidara.- Warknął, okrywając się jeszcze szczelniej.
-Jesteś pewien?
-Nie potrzebuje cię tu.
Blondyn spojrzał z żalem na skorpiona.
-Chcę zostać.-Szepnął.
-Spierdalajz…- Nie skończył, gdyż na ustach poczuł wargi blondyna. Artystazaczął go całować, językiem badając jego podniebienie. Sprawił, że nakilka sekund zapanowała cisza. W końcu przestał.
-No i co ty wyprawiasz.
Nieodpowiedział mu, musnął jego szyję, w miejscu gdzie nie byłoopatrunków. Przejechał po niej językiem, słysząc jak czerwonowłosyzamruczał. Sasori wplótł palce w długie włosy artysty, odchylił głowępozwalając mu na te pieszczoty. Po chwili znowu zaczęli się całować.Skorpion ze względu na stan w jakim się znajdywał, musiał pozostaćbierny. Mimo to przyjemne ciepło wywołane bliskością blondyna, powolirozlewało się po jego ciele.
-Jestem zmęczony.-Rzekł odrywając się od słodkich ust Deidary.
-Przepraszam.
-Przyjdź wieczorem, może tym razem to ty będziesz seme.
Ijakkolwiek mogło mu się to nie podobać, wiedział że to jedyna opcja byjeszcze dziś pokochać się z blondynem. Swoją drogą może być całkiemciekawie. Niebieskooki uśmiechnął się lekko, kiwnął głową i opuściłpokój. Skorpion natomiast, udał się w objęcia morfeusza, zbierając siłyna później.

6

Dana uke? To prawda, że Sasori jestnie cierpliwy, ale żeby aż tak? Blondyn z wypiekami na twarzy popijałswoje ukochane kakako. Spojrzał na zegarek, który wskazywał równo 18.Czy to już wieczór? Uspokój się Deidara, daj mu jeszcze i sobie czas.Skarcił się za swoje myśli. Jednak zaraz przypomniał sobie smak ustdany i poczuł, że robi mu się gorąco. Wypił napój do dna i poszedł doswojego pokoju.

7

W końcu nadszedł „wieczór”, aDei zjawił się w pokoju swojego mistrza. Skorpion nadal leżał w łóżku,pewnie nawet z niego nie wychodził, zauważył blondyna i przywołał gogestem.
-Jak się czujesz?
-A jaka ma być odpowiedź?
-Nie no, jeśli źle to…
-To co ? Starczy mi sił, żebyś mnie rozdziewiczył.
Artystaw jednej chwili spłonął rumieńcem. A więc dana nigdy nie był uke? Zarazskarcił się za tę myśl, jak w ogóle mógł myśleć, że jego mistrz robiłto z kimś innym.
Pocałowali się, gorąco, namiętnie, jak kochankowie.Teraz jednak to Sasori dominował. Siedząc na łóżku objął w pasieDeidare i wdarł się w głąb jego ust. Zjechał wargami niżej, na jegoszyje. Polizał ją, pocałował, przygryzł w kilku miejscach. Słuchał, jakjego partner cicho oddycha. Sam nie czuł się zbyt dobrze, bolała gogłowa i gdzie nie gdzie żebra. Mimo iż Konan uleczyła połamane kości,uraz dawał o sobie znać. Starał się jednak o tym nie myśleć, i tak góręwzięło już pożądanie. Nie widział się z blondynem prawie miesiąc, ichociaż zawalił misję cieszył się, że już wrócił. Rozpinał płaszczchłopaka, odsłaniając jego nagi tors. Polizał sutki, przejechał dłońmipo mostku, brzuchu, doszedł do spodni. Zdawało mu się, że pamięta,jednak nie… w rzeczywistości skóra Deia była jeszcze bardziej miękkai ciepła. Ściągnął z niego spodnie, a właściwie jedynie mu w tympomógł. Sam miał na sobie tylko bandaże i bieliznę. Artysta nie był mudłużny. Zmysłowo wodził rękami po ciele czerwonowłosego, musiał jednakzadowoli się tylko skrawkami jego ciała gdzie nie było opatrunków.Zastanawiał się czy Sasori naprawdę dobrze się czuję. Poczuł, jak danaściąga z niego, ostatnią częśc garderoby, a za chwilę wydał z siebieciche jęknięcie. Czuł jak ręka na jego penisie porusza się w dół igórę. Całę podniecenie znalazło swoje miejsce w jednym konkretnympunkcie. Odchylił się do tyłu, pozwalając by wziętą jego męskość doust. Zacisnął zęby, czując te przyjemnie wilgotne usta partnera.
-Chyba jesteś gotowy, co?-Zapytał uśmiechając się.
Ibył. Teraz to on znajdywał się na górze. Ściągnął bokserki skorpiona ijeszcze na moment powrócił do jego ust. Zniżył swoją rękę, chcącprzygotować partnera. Sasori zazwyczaj tego nie robił i blondyn znałten ból. Powstrzymał go jednak.
-Przestań, dawaj już.- Ponaglił artystę.
Jakchciał tak miał, chłopak wszedł w niego jednym ruchem. Nie czekał, odrazu poruszał się w jego wnętrzu.Czerwonowłosy, chciał krzyknąć, mimoto wydał z siebie jedynie zduszony odgłos. Wygiął się do tyłu i wziąłgłęboki wdech. Deidara poczuł coś ciepłego i zauważył krew na pościeli.Może jeszcze kilka minut temu coś by to znaczyło, teraz jednak był zbytpodniecony. Wolną ręką złapał za penisa swojego uke i zaczął muobciągać. Szybko i intensywnie, zgodnie z ruchem swoich bioder.Spojrzał w jego czekoladowe oczy i poczuł w środku coś dziwnegoprzyśpieszył. Kochał swojego mistrza i nie liczyło się to, że czasemzachowywał się jak drań. Ten drań właśnie teraz tak zmysłowo pod nimwzdychał. Sasori, wydawał z siebie miarowe jęki w mniej więcej takichsamych odstępach czasu. Cholernie bolały go żebra, i przy każdympchnięciu blondyna je odczuwał. Głowa jednak huczała od podniecenia,które niebawem spłynęło po rękach artysty. Doszedł i to głośno, nieprzejmował się tym, że ktoś może go usłyszeć. Zaraz po nim szczytowałjego seme. Zalał jego wnętrze gorącą spermą, która zmieszała się zkrwią.
Wyszedł ze skorpiona i walnął się obok niego.
-Zaraz umrę.
-Nie gadaj nie było tak źle.-Fuknął blondyn.
-No właśnie…
Dei przykrył dane kołdrą, a sam poszedł się umyć. Teraz był pewien, że nic mu nie jest.

2 komentarze: